Polnocne Indie wydaja sie byc calkiem innym panstwem niz srodkowa czesc Indii. Polnoc zaczela sie dla nas od Mcleodganj - miasteczka, ktore stalo sie siedziba rzady tybetanskiego na uchodzctwie i rownoczesnie glownym celem wszystkich uciekinierow tybetanskich, ktorzy przez gory przedzieraja sie z okupowanych przez Chinczykow terenow. Faktycznie mozna tutaj poczuc ducha Tybetu. Po ulicach spaceruja mnisi, restaracje serwuja tradycyjne tybetanskie pierozki momo, a w sklepach mozna znalezc mnostwo pamiatek i wyrobow tybetanskich: dzwonki, mlynki i misy modlitewne, koce z wlosia Yaka (bardzo poczciwe zwierzeta, polaczenie, jak to Szymon ujal: "konia, krowy i owcy";) oraz oczywiscie flagi Tybetu, wolnego Tybetu. Sami Tybetanczycy sa bardzo sympatyczni i zyczliwi. Ich spokoj szczegolnie mozna docenic, gdy przychodzi czas zakupow - w porownaniu do Indusow, ktorzy koniecznie pragna sprzedac turyscie cokolwiek, Tybetanczycy wydaja sie byc wrecz niezaionteresowani biznesem. O dziwo w Mcleodganj spotkalismy wiecej bialych turystow, niz gdziekolwiek indziej. Dawniej to niewielkie miasteczko tetnilo hipisowskim zyciem. Dzisiaj mozna poczuc jeszcze ten klimat, a nawet zobaczyc, nieco wprawdzie juz posiwialego, ale wciaz kwecistego, zarosnietego i usmiechnietego hipisa. Mcleodganj zbudowane jest na zboczu gory, wyrasta ze skal, tak wiec widoki sa naprawde niezapomniane.
Ciezko nam bylo opuscic bloga ostoje Tybetanczykow, ale w koncu postanowilismy udac sie w glab kraju, a jeszcze blizej gor - do Manali. Nona podroz autobusem lokalnym byla nie lada meka - pojazd pomiescil o wiele wiecej pasazerow, niz ktokolwiek moglby przypuszczac (zostalo pare miejsc pod sufitem), a kierowca, zgodnie z tradycja panujaca w Indiach, nie uzywal hamulcow. Przezylismy, aby znalezc sie indyjskim Zakopanem - bo tak najprosciej mozna opisac Manali. Jest to glowny kurort narciarski (nie tylko) dla Indusow. Ze wzgledu na bliskosc gor (Himalaje majacza w oddali) Manali stanowi takze baze wypadowa do dalszych, gorskich wycieczek. Ulokowalismy sie w Old Manali - wsi poloznej nad nowym miastem. Odpoczywamy i jezdzimy po okolicznych wsiach i miasteczkach. Wczoraj udalismy sie na przelecz Rochtang La, polozonej na wysokosci 4000m.n.p.m.. Widoki okazaly sie niezapomniane, chociaz drogi (brak asfaltu, zakrety nad przepasciami oraz kolejny kierowca z zimna krwia, a bez wyobrazni) na pewno takze dlugo nie zapomnimy.
Polnoc jest czystsza, powietrze przejrzystsze, a zycie zdecydowanie spokojniejsze. Wypoczelismy, a jutro wieczorem wsiadamy do kolejnego autobusu i zmierzamy (niestety!) do Delhi, skad w piatek rano odlatujemy do zimnej Finlandii.
Spodziewamy sie szoku kulturowego i termicznego :)